Wyświetlenia

czwartek, 18 grudnia 2014

Pantomime

Mój debiut aktorski na Wyspach zdecydowanie był sukcesem.

Po prostu dawno tak dobrze się nie bawiłam! Wychodząc na scenę- zero tremy, pełen luz. Dlaczego w Polsce zawsze tak bardzo się denerwowałam? Może na moje nastawienie tym razem wpłynęła przyjacielska atmosfera i po prostu to, że ciągle robiliśmy sobie jaja.
Łącznie było sześć przedstawień, ale wszyscy czekali na jedno- to dla dwóch najstarszych roczników. Nieoficjalna zasada mówi, że wtedy można improwizować, przeklinać i kpić z kogo się chce.

Wyjaśnię najpierw, kto był kim:
-Widow Twankey- matka Alladyna, prowadzi pralnię. Grał ją chłopak-Oscar. Za tę rolę zresztą powinien dostać Oscara!!! Przy okazji, damska postać grana przez mężczyznę zwykle występuje w pantomimie.
-Alladyn-wiadomo :)
-Wishee-Washee- brat Alladyna, syn wdowy Twankey, lekko głupawy.
-Abanazar- tradycyjny czarny charakter, u nas- wielki mag, król Egiptu. Grał go George, Walijczyk.
-Empress Tutti Frutti- cesarzowa Chin, matka księżniczki Jasmine.
-Princess Jasmine-wiadomo :)
-Vizier- nadworny sługa księżniczki Jasmine i cesarzowej Tutti Frutti.
-Susie Pong- jak wspominałam wcześniej :)
-Chop-Chop i Na-Na- głupkowaci policjanci.
-Slave of The Ring i Genie- dwie postaci spełniające życzenia, pierwsza- ukazuje się po potarciu pierścienia Abanazara, druga- wychodzi z magicznej lampy.
-Quackers- kaczka, najlepsza przyjaciółka Wishee-Washee, zwykle pomaga pilnować prania wdowy.
-Różni mieszkańcy Pekinu, tancerki, słowiem-statyści.

Wszyscy wiedzieli, że idziemy na całość, kiedy na samym początku przedstawienia kolega zamiast stwierdzić, że Widow Twankey "łatwo wyprowadzić z równowagi", oznajmił, że cóż, jest ona suką.

Następnie Wielki Abanazar chwali się jakim to nie jest wielkim magiem oraz, że kiedy już dostanie magiczną lampę zostanie królem świata. Po czym dodaje: cóż, ambicje mam wielkie, ale tylko po to, by zapomnieć, że mam małego fiu...siusiaka...

Później scena łazienkowa ze mną i Oscarem w roli głównej. Wdowa od początku ma wrażenie, że nie jest w łaźni sama z Susie Pong. Ma rację, obecna jest tam cała jej rodzina plus Empress, Jasmine i Vizier. Oraz oczywiście Quackers. Jednak nie wie o tym, bo... jest bardzo wstydliwa, więc zakrywa sobie oczy w trakcie kąpieli. Każe to robić również Susie. Problem pojawia się, gdy ta nie może znaleźć mydła. W oryginale mydło w końcu się znajduje i scena kończy się, gdy Alladyn i reszta wyjawia swoją obecność. Jednak tym razem poszukiwanie mydła przerodziło się w małą kłótnię. Wdowa krzyczała na Susie, że ją zwalnia, że jest do niczego, a ukoronowaniem całości był okrzyk: WRACAJ DO POLSKI! Zatkało mnie. Scena wywołała oczywiście salwy śmiechu. Oscar przepraszał mnie potem, i dobrze.

Kolejna perełka. Abanazar namawia Alladyna do podróży na Łysą Górę po magiczną lampę. Alladyn waha się oczywiście. Łysa Góra to wersja pierwotna, bowiem Abanazar zakrzyknął: chodź ze mną do Walii, wszystkie owce będą twoje! Co wprawiło Alladyna w zakłopotanie, zdawało się, że z dwojga złego wolałby jednak Łysą Górę...

Ukoronowaniem występów było zaproszenie na drinki i przekąski do domu dyrektora. Nakarmił nas, napoił winem i cydrem, aż musieliśmy zbierać się do domu. Wszyscy chyba żałowali, że to już koniec pantomimy.

Na koniec żart dla anglojęzycznych czytelników:

Wishee-Washee do Widow Twankey: Mother, look! These are Father Christmas' underpants!
Widow Twankey:                                 Noo, Father Christmas doesn't wear underpants...
Wishee-Washee:                                   Why do you say that?
Widow Twankey:                                 That's why they call him... SAINT KNICKERLESS!

badum tss.

Egor, Sorin (Genie), ja, Jovana, George (Abanazar), Tia (Quackers)

Ja i Sorin

Ja i Tia

Grupowe selfie :)


 
Ja i Sorin raz jeszcze :)







poniedziałek, 8 grudnia 2014

Christmas dinner + Christmas ball

Tak to dotarliśmy do ostatniego tygodnia szkoły.

2.12 Kolacja świąteczna naszego domu

Bardzo miła okazja, jako najstarszy rocznik dostałyśmy winko :D Były występy, całkiem jadalna kolacja i post-drinki z naszą housemistress. Podała dodatkowo świetne francuskie sery i krakersy.

Od góry, z lewej: Hannah, Helen, poniżej od lewej Amelia i ja, na pierwszym planie Amy, Desi i Klaudia

Od lewej: Desi, ja, Adela i Julia 


















































A w Mikołajki odbył się świąteczny bal! Cóż to była za noc!
Ale zacznijmy od tego, że wcale nie zamierzałam na niego iść. Ale jakoś tak od słowa do słowa udało się mnie namówić, bo ostatni bal, bo tego, no i ok! Wcale nie żałuję, było znacznie przyjemniej niż w zeszłym roku. Przetańczyłam całą noc, nie mam pojęcia, kiedy przeleciała. To chyba najważniejsze. Moim partnerem był F., Chińczyk wychowany w Kanadzie. Fajny chłopak, ale nie tańczył wystarczająco i zapomniał kupić dla mnie kwiatów. *smuteg* A żeby jeszcze dolać oliwy do ognia, wylał mi na sukienkę wino musujące, na szczęście nie ma plam!
Ale i tak bawiłam się wybornie, wyglądałam pięknie (przynajmniej ja tak sądzę!)
No i cóż, bal świąteczny znaczy, że zaraz będę w domu. Od dzisiaj za 4 dni!!!


Caitlin, Athena, Katie, Hamish, ja, Lois, Alex (demony czy kobiety-koty?)

Julia, ja i Klaudia 

Egor, Kal (Jay-Z!!!), Jovana i ja

Ja i F. 

niedziela, 23 listopada 2014

La donna è mobile?

Nie tylko donna, panowie też bywają zmienni.

Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że zmienna jestem ja. Pamiętacie, miałam studiować arabski. Otóż not anymore. Rodzicom po dwóch miesiącach usilnych starań udało się mnie przekonać bym zmieniła zdanie i wybrała inny język. Inny znaczy chiński. Bo perspektywy, bo znajomości, bo państwo islamskie. Z tego powodu niewiele mnie było ostatnio na blogu, bo przerabiałam gotowy personal statement. Dobra wiadomość: już skończyłam. Wysyłam całość w poniedziałek, najpóźniej wtorek. Przynajmniej to będę miała z głowy. A, kierunek zostaje ten sam, jedynie język inny. (International business and chinese)

A inne powody mojej nieobecności to:
1. Masa roboty w szkole z powodu kończącego się semestru. Wszyscy nauczyciele nagle zorientowali się, że potrzebują ocen, by móc wystawić raport semestralny. 
2. Pantomime. Jest to tradycyjne przedstawienie-musical, wystawiane w okresie bożonarodzeniowym. British thing.  Dostałam całkiem niezłą rolę, próby zajmują 3-4 wieczory w tygodniu. Kiedy dochodzą do tego 4 testy pod rząd zostaje niewiele czasu na przyjemności. Ale to bardzo fajna rzecz, zbliża uczniów do siebie, jest dużo śmiechu, no super! Wystawiamy Alladyna. Akcja rozgrywa się w Pekinie. Moja postać nazywa się Susie Pong, prowadzi miejską łaźnię. Dowcip polega na tym, że "pong", oprócz tego, że niby brzmi chińsko, znaczy z angielskiego "smród". Więc Susie myje całe miasto, ale samej siebie nigdy...
Panto jest bardzo prześmiewcze, żarty często uderzają w nauczycieli lub poszczególnych uczniów. Swoją sporą kwestię mam znać na jutro, póki co jestem w lesie.

A tak to już Christmas season pełną parą, na drugie śniadanie mince pies, pani kucharka w czapce Mikołaja. Trzy tygodnie i do domu, po drodze świąteczna kolacja naszego domu i bal! A za tydzień wycieczka całodniowa do Glasgow. Mimo nadmiaru zadań i niedomiaru czasu, życie jest całkiem niezłe!





Mince pies
22.11 Lodowisko w Szkocji z Desi, Coriną i Matthew (od lewej)

                     

sobota, 8 listopada 2014

Wróciłam..

22go października rozpoczęła się przerwa w połowie semestru, mogłam wreszcie wrócić do domu. Podróż, jak zawsze, nie bez przygód. Pociąg do Manchester Airport przez Carlisle został odwołany. Godzina 11.30, 4.5 godziny do odprawy. Co robić? Lekka panika, na szczęście nie byłam sama. Okazało się, że o 12stej do Manchesteru jedzie szkolny busik, zabraliśmy się z kolegą i koleżanką i już bez dalszych przygód dotarłam do domu.

W domu, niebo. Dobre jedzenie, własne łóżko, rodzina, koty, psy, przyjaciele. I, ehkem, halołinowa impreza. Co tu dużo mówić, przetańczyłam całą noc.

Niestety, już 2go listopada o 6 rano powrót do szkoły. Nawet w sumie nie zmartwiło mnie to bardzo, od listopada odliczam tygodnie do Świąt. Ten czas biegnie bardzo szybko, ciągle się coś dzieje, wszyscy są zajęci, zarówno szkołą, jak i zajęciami pozaszkolnymi, przygotowaniami do świątecznych kolacji i oczywiście do dorocznego balu. 5 tygodni i znów będę z bliskimi!

Ale więcej o powrocie. Nie żeby było aż tak dużo do opisywania, bo od razu we wtorek dostałam anginy i od 5 dni leżę. Biorę antybiotyki, w dosyć ciekawy sposób swoją drogą. Otóż muszę brać 8 tabletek dziennie. 8! OSIEM! Czyli 80 przez 10 dni kuracji. Nie spotkałam się z tym w Polsce, ale może chociaż wyleczę się porządnie z moich powracających infekcji migdałków. Mój tatuś oczywiście obwinia za moją chorobę pamiętną imprezę, jak to ujął: wiesz od czego jest zapalenie migdałków? od MIGDALENIA SIĘ z jakimiś chłopcami!

Nieee, nie ma racji. :>

W samolocie z Hannah 

HALLOWEEN PARTEEEEY!


No i znów Manchester, z Desi i Lucasem

poniedziałek, 20 października 2014

Być jak Shakira

Umieć tańczyć, marzenie, które próbuję spełnić.
Zbliżam się do celu dzięki mojemu wspaniałemu przyjacielowi Danielowi z Kolumbii. Cierpliwie uczy mnie salsy, bachaty i merengue. Podobno idzie mi coraz lepiej. Staram się jak mogę, ale póki co nie potrafię ruszać się jak Latynosi. Łapię się na tym, że kiedy tylko z mojej playlisty poleci któraś latynoska piosenka- kręcę się, ruszam i ćwiczę kroki.
Oprócz skrępowania i zakwasów, taki taniec wieczorem bardzo relaksuje i pozwala oderwać się od zmęczenia i stresów. Poza tym, po prostu fajnie umieć tańczyć. Korzystam ile mogę, bo ku mojej rozpaczy Daniel jest w szkole tylko na jeden semestr i w grudniu wraca do Kolumbii. :((((
Liczę, że do tego czasu zrobi ze mnie tancerkę na miarę Shakiry! ;)

dorzucam przebój, do którego tańczymy merengue: https://www.youtube.com/watch?v=DyE0zBKW-Qg :>

piątek, 17 października 2014

Reunited :)

Jestem bardzo szczęśliwa. 
Odwiedził nas kolega, który w zeszłym roku ukończył szkołę. Jeden z moich ulubieńców :) Studiuje nauczanie początkowe w Bath. Nie spodziewałabym się, że wydarzy się dziś coś tak super! A przy kolejnej wizycie "down South" KONIECZNIE muszę zahaczyć o Bath, bo jak zapewnia mnie E.: it is very, very nice! 


środa, 15 października 2014

Field day bake off

Każdego roku około 14 października w St Bees nie ma zajęć szkolnych, jest za to tak zwany field day. Członkowie CCF (Combined Cadet Force, coś a la wojsko dla uczniów, obowiązkowe dla 3rd+4th forms, opcjonalne dla 5th i 6th) cały dzień zajmują się swoim szkoleniem, maszerowaniem, paradowaniem, nauką o bitwach, broni itd. Reszta ma do wyboru: sprzątanie plaży, budowanie mostów z makaronu :O, naukę w bibliotece, tworzenie sztuki w Art Department lub pieczenie ciastek dla seniorów ze wsi i okolic, a następnie serwowanie wyrobów tymże seniorom. 
Lubię gotować i piec, więc wybór był oczywisty. Pracowaliśmy w parach. Z koleżanką upiekłyśmy 25 mini eklerków i takie śmieszne, serowe niby bułeczki. Bardzo dobre swoją drogą i bardzo łatwe do zrobienia:
250g mąki
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka soli, jeśli używamy zwykłego masła
55 g masła pokrojonego drobno, może być solone
ok. 5 łyżek mleka
jajko
tarty ser (tyle, żeby było go czuć i widać po upieczeniu)
Mąkę + proszek do pieczenia + sól mieszamy z masłem, tak, żeby nie było grudek. Dodajemy jajko i ugniatamy. Następnie ser, mieszamy. Na koniec tyle mleka, żeby ciasto nie było suche, czyli, żeby zniknęła sypka mąka, ale tak, żeby nie było całkiem rzadkie. Wałkujemy na grubość ok. 1.5-2 cm i foremką wycinamy bułeczki, średnicy ok. 4-4.5 cm, najlepiej, żeby były okrągłe, można jednak wycinać trójkąty, gwiazdki etc. Piec w ok. 200 stopniach C przez 10-15 minut, aż zrobią się lekko brązowe z wierzchu. Kiedy trochę ostygną, kroimy na pół i smarujemy masłem.
Po angielsku te bułeczki nazywają się scones i są popularne i na słodko i na słono. Na słodko podawane są często z konfiturą truskawkową i słodką śmietanką. Przygotowanie jest takie samo, tyle, że dodajemy ok. 50 g drobnego cukru, nie dodajemy sera i używamy zwykłego masła.
Swoją drogą, nasze scones zrobiły furorę wśród angielskich dziadków. Nie mam niestety póki co żadnych zdjęć tego, co wykonałam osobiście, ale pokażę wam lemon drizzle cake, zrobione przez koleżanki. Pyszne. 
A, i nauczyłam się robić ozdobne różyczki na cupcakei z takiej jadalnej masy do ozdoby ciast, podobno nazywa się po prostu masa cukrowa, nie wiem, nie używam tego, bo piekę lepiej niż ozdabiam. A, i przy okazji, te wszystkie śliczne listki, kwiatuszki nie są robione ręcznie, tylko są do tego specjalne foremki. Więc i ty możesz zostać artystą cukiernikiem! 
moje cukrowe róże wyglądały mniej więcej tak; photo credit: http://wypiekizpasja.blox.pl/2010/01/Cukrowe-roze.html

lemon drizzle cake

i jeszcze raz! mniam mniam! 

wtorek, 7 października 2014

I'm a uni applicant, get me out of here!

Ostatnie tygodnie upływają na pisaniu mojego personal statementu. O ile na początku wydawało mi się, że mam całkiem niezłe pomysły, o tyle, kiedy dzisiaj przeczytałam "PERSONAL STATEMENT TAKE 3", opadły mi ręce. Wszystko wydaje się bezładne, bezsensowne i jak, do cholewci, wytłumaczyć, dlaczego biochemik chce studiować biznes z arabskim? POMOCYYYY, czemu nie mogę być w podstawówce?

niedziela, 5 października 2014

Lonsdale Masterchef

Dni otwarte szkoły są dwa razy w roku. Większość uczniów międzynarodowych zostaje przydzielona do tzw. International Center aby reprezentować swoje kraje. Doświadczenie uczy, że najwięcej zwiedzających przyciąga zagraniczne jedzenie. Więc w piątek zebrałyśmy się z dziewczynami w kuchni (naszej nowej pięknej kuchni!!!), żeby przygotować proste potrawy z naszych krajów. 
Nicole z Wietnamu przygotowywała sajgonki z papieru ryżowego, z makaronem ryżowym, krewetkami, kiełkami i warzywami. (za-je-bi-ste!). Mariam z Gruzji- coś jak serowy chleb, podziwiam, drożdżowe ciasto stało 2 godziny, nie opadło i wyszło super. Chloe z Chin zrobiła wieprzowinę w sosie sojowym. Ja- jajka faszerowane. Nie byłam zbyt pewna siebie, patrząc na to, co robią dziewczyny, ale ku mojemu zaskoczeniu z 30 przygotowanych połówek jaj zostało 15, które poszły wszystkie następnego dnia. Oczywistym jest, że część tego, co było przeznaczone na sobotę, zostało zjedzone przez nas w trakcie gotowania...I wydaje mi się, że nawet podczas dnia otwartego uczniowie zjedli więcej niż zwiedzający, czemu się nie dziwię, bo trudno było się oprzeć. I jak tu być na diecie? 
farsz do jajek faszerowanych

wietnamskie sajgonki

japońskie pankejki z nadzieniem ze słodkich czerwonych fasolek

jabłkowy wampir reprezentujący Rumunię :)

sobota, 27 września 2014

Chinese day out

Do szczęścia potrzeba tylko weekendów, chińskiego jedzenia i chińskich przyjaciół.
Dzisiaj miałam prawdziwą ucztę! Kurczak na ostro w sezamie, tofu w sosie chilli, ryż smażony z kaczką, ryż z różnymi rodzajami mięsa...mmm. A chińskiemu ryżowi nie równa się żaden ryż! Tylko jeszcze nie mam wystarczającej wprawy w używaniu pałeczek!







środa, 24 września 2014

Przedmioty-kłopoty!

Jeśli wybieracie się do brytyjskiej szkoły zastanówcie się 1000 razy, czego chcecie się uczyć. Rada: weźcie to, w czym jesteście dobrzy. To, co nie sprawia wam trudności. I koniecznie sprawdźcie, ile kursów jest oferowanych na uniwerkach!
Ja, chcąc studiować medycynę, wzięłam biologię, chemię i matmę. O ile bardzo lubię chemię i matmę, o tyle nie znoszę biologii. Zawiła pamięciówka, bez sensu, nudne, ble! Okazuje się, że nigdy do końca nie lubiłam tego przedmiotu, co uwidoczniło się całkowicie dopiero teraz. (Wyniki egzaminów AS-level, które nie były wcale fatalne, ale na med niewystarczające.) Zawsze byłam przekonana, że tylko ścisłe przedmioty są w stanie zagwarantować mi dobry zawód etc., nie wiedziałam, że w Anglii jest taki wybór undergraduate studies, że głowa mała. I to, że jesteś humanistą wcale nie znaczy, że skończysz na kasie w McDonaldzie.
Gdybym mogła zacząć od początku uczyłabym się matmy, biznesu, historii, ekonomii albo filozofii i etyki lub geografii.
Teraz w związku z moimi A-levels mam mały kłopot przy aplikowaniu na uniwersytety. W wakacje dużo się zastanawiałam nad tym, co studiować i doszłam do wniosku, że jeśli nie jest to medycyna, to nic związanego z nią, typu pielęgniarstwo, położnictwo, ratownictwo medyczne mnie nie interesuje. A jakieś biochemie, biotechnologie odpadają, bo biologia fu! Mama rzuciła pomysł, a gdyby tak arabistyka na UJ? Łatwo przychodzi mi nauka języków (przynajmniej europejskich :>), a kultura arabska zawsze mnie interesowała. Ale znowu w Polsce musiałabym prawdopodobnie zaczynać rok akademicki rok później, bo wyniki egzaminów dostaję dopiero 14 sierpnia. Więc sprawdziłam, jak arabistyka wygląda w UK. Juhu! Nie ma wymagań, co do przedmiotów! Jedynie Manchester PREFERUJE język na co najmniej AS-level. Jeszcze trochę poszperałam i podjęłam decyzję. Chcę studiować International Business and Arabic. Wszystkich szokuje zmiana kierunku, ale mój personal statement jest już prawie gotowy, niedługo zostanie wysłany, wtedy tylko czekać na oferty...
Wish me luck.

poniedziałek, 15 września 2014

Zmiany, Chińczycy, Europejczycy i yuany.

Przepraszam, nie było mnie!
I już, rok szkolny rozpoczęty na dobre, mija kolejny tydzień, pracy dużo, ale to dobrze. Czas leci szybciej. 
Co do posta poprzedniego. Zmienia się, zmienia! Zdaje się, że dzięki temu, że tyle narodowości miesza się tu ze sobą, ludzie zmuszeni są przebywać razem, rozmawiać, poznawać się. I dobrze, wspaniale! Miło patrzeć, jak Rosjanin przyjaźni się z Ukraińcem. To do tych młodych ludzi należą przyszłe zmiany, ja liczę na to, że każda dobra znajomość między, teoretycznie, wrogami wnosi coś dobrego, zmienia coś i po jednej, i po drugiej stronie. Oby tak dalej. 
W poprzednich latach widoczny był podział na Chińczyków i Europejczyków, zwłaszcza odczuwalny w boarding community. Ten rok to dla mnie coś niesamowitego. Przynajmniej w moim domu już nie czuć podziałów. Super, super, super, ja sama odkąd przyjechałam rok temu, starałam się nawiązywać kontakty, ale trudno było przebrnąć przez skorupę uprzedzeń. Choć i tak udało mi się zbliżyć do niektórych chińskich lasek, niewielu w prawdzie, ale zawsze to sukces i małymi krokami dochodzi się do celu, eh? :) 
Ale jeszcze bardziej niż dziewczyny, lubię chińskich chłopców. Tegoroczni to bajka haha! Mili, ładni, mówiący nieźle po angielsku i co najważniejsze: OTWARCI I PRZYJACIELSCY! Ja wolę ich od tych przaśnych europejskich chłopców...Przynajmniej wśród moich chińskich kumpli nie ma rasistów, ksenofobów, oni chcą nawiązywać kontakty, ale jak mają to robić, skoro trafiają na mur? Bardzo mnie smuci fakt, że ani jedno z moich europejskich znajomych nie wierzy mi, że można zaprzyjaźnić się z Chińczykiem czy Chinką. Kiedy po zawarciu nowej znajomości podekscytowana pobiegłam do koleżanek-Polki i Bułgarki, żeby się pochwalić, usłyszałam: coooo? yhy, przecież oni nie mówią po angielsku. Zdziwiona, pytam: a czy kiedykolwiek próbowałaś porozmawiać? Yy, nie, ale po co? 
Właśnie, po co? Jak dla mnie, każda taka przyjaźń jest na wagę złota. Nie wiemy, dokąd los nas poniesie, a mieć życzliwą osobę w dalekim (lub bliskim) zakątku świata, to skarb. Nie wiemy, czyjej pomocy będziemy potrzebować. A jeśli nawet nie pomocy, to chyba lepiej lecieć do Chin do koleżanki, niż zatrzymywać się w hotelu i płacić za przewodników? :>
Zakończę optymistycznie. Dostałam dzisiaj od kolegi Chińczyka imieniem Seven (!), prezent powitalny (?). 60 yuanów. Równowartość trzydziestu złotych. Kiedy ze zdziwieniem zapytałam, dlaczego, wszyscy chińscy koledzy przy stole wybuchnęli gromkim śmiechem, po czym Seven bardzo poważnie odpowiedział: nice to meet you, souvenir, souvenir! Ach, gdyby tylko tak każda poznana osoba chciała dawać mi na powitanie 3 dychy...
60 yuanów od Sevena. 

sobota, 6 września 2014

Back in Bees

Doleciałam, jestem, wreszcie udało mi się odpalić laptopa i piszę!
Po kolei. Jak to często bywa, podróż była pełna niespodzianek. Lot 14.10 z Katowic, przesiadka we Frankfurcie. Tylko czas przesiadki to niecała godzina. A tu informacja, że lot opóźniony pół godziny, już wiem, że nie mam szans zdążyć. Ale lecę, bo co robić. We Frankfurcie ledwo zdążam na lot do Brukseli, na który zostałam przeniesiona. Z Brukseli lecę do Manchesteru. Gdy wysiadam z samolotu z nadzieją, że już koniec niespodzianek- BAGAŻU BRAK! Okazuje się, że nie leciał ze mną z Niemiec. W punkcie zagubionego bagażu dostaję info, że dostarczą go następnego dnia po południu. Oczywiście nie dotarł. Nerwy, bo w co ubrać się na formal dinner z okazji rozpoczęcia roku? :)
Bagaż dostałam w piątek i wraz z nim wrócił mój laptop! :)
Pierwsze dni w szkole, trudno przyzwyczaić się do rutyny po wakacyjnym luzie. Ale biorę się w garść i zaczynam naukę pełną parą.
Nasz dom pęka w szwach, dziewczyn jest znacznie więcej niż w zeszłym roku. I dobrze, im więcej tym weselej, zważywszy na to, że "nowe" są chętne do zawierania nowych znajomości i spędzania fajnie czasu razem. Mamy dziewczyny z Rumunii, Gruzji, Czarnogóry, Rosji, Polski, Chin, Wietnamu, Bułgarii, Niemiec, Nigerii...Mieszanka! Jest wesoło i międzynarodowo. To jest super, ale mimo wszystko istnieje podział na obcokrajowców i Brytyjczyków. Szkoda, bo tę niechęć da się odczuć. I w zasadzie nie wiadomo z czego to wynika, bo szkoła szczyci się tym, że jest international. A jednak nie starają się o przyjaźń między uczniami. Może uda się to zmienić? Miejmy nadzieję!

sobota, 30 sierpnia 2014

Jak to zrobić?

Podaję strony trzech chyba najbardziej popularnych organizacji oferujących stypendia:
http://www.kfon.pl/site/21.stypendia.html (info o stypendiach na rok 2015/2016 pojawi się w październiku)
http://www.uwc.org.pl/kandydaci_kwalifikacje-2014_szkoly-uwc.htm
http://bas.org.pl/bas-scholarship-scheme-2014/

+kopalnia porad co do aplikacji: http://victor.com.pl/forum/index.php?topic=9387.0

Gud lak! :) 

A ja już trzeciego września wracam do Anglii. Koniec wakacji boli, ale na duchu podtrzymuje myśl, że ostatni rok nauki spędzam w brytyjskim, a nie polskim liceum. Poza tym, tylko 6 tygodni i half term break! Przetrwam :) 
Do usłyszenia już z Bees! 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Beginning :)

Pierwszy post, how exciting! 
Inspiracją były blogi dziewczyn i chłopców, którzy również uczą się za granicą. Pomyślałam, dlaczego nie podzielić się moją historią? 
Zaczęło się od mojej siostry, która 10 lat temu wyjechała do Stanów jako Au Pair. Ja miałam wtedy 8 lat. Przebrnęłam przez podstawówkę, gimnazjum i w końcu dotarłam do upragnionego liceum. A tam? Rozczarowanie. Na profilu biol-chem brak połowy lekcji biologii z powodu chorób nauczycielki (jedna na osiemiuset uczniów, bo druga na całorocznym zwolnieniu lekarskim), u nauczycieli brak chęci współpracy i pomocy, ale chyba najbardziej bolał brak pasji wśród kolegów. Mało co kogo interesowało, niewielkie były szanse na ciekawe rozmowy, na które tak liczyłam. Słowem- liceum to NUDA. Chyba, że żyje się od jednej piątkowej imprezy do kolejnej, co akurat mnie nie przekonuje...Nie chciałam tam zostać. So, what to do?
Mama znalazła stronę Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej, a tam zgłoszenie do programu stypendialnego HMC. Wypełniłam formularze, spakowałam wszystko w wielką kopertę, rodzice przesłali przelew do KFON-u i czekaliśmy. W styczniu zostałam zaproszona na rozmowę, potem znów czekanie. W kwietniu okazało się, że dostałam częściowe stypendium, mogłam wybrać cztery szkoły, napisać do każdej list i ostatecznie dostałam się do St Bees School. 3 września 2013 rozpoczęła się moja przygoda! 
Na zdjęciu ja na plaży w St Bees tuż po przyjeździe :)