Wyświetlenia

poniedziałek, 15 września 2014

Zmiany, Chińczycy, Europejczycy i yuany.

Przepraszam, nie było mnie!
I już, rok szkolny rozpoczęty na dobre, mija kolejny tydzień, pracy dużo, ale to dobrze. Czas leci szybciej. 
Co do posta poprzedniego. Zmienia się, zmienia! Zdaje się, że dzięki temu, że tyle narodowości miesza się tu ze sobą, ludzie zmuszeni są przebywać razem, rozmawiać, poznawać się. I dobrze, wspaniale! Miło patrzeć, jak Rosjanin przyjaźni się z Ukraińcem. To do tych młodych ludzi należą przyszłe zmiany, ja liczę na to, że każda dobra znajomość między, teoretycznie, wrogami wnosi coś dobrego, zmienia coś i po jednej, i po drugiej stronie. Oby tak dalej. 
W poprzednich latach widoczny był podział na Chińczyków i Europejczyków, zwłaszcza odczuwalny w boarding community. Ten rok to dla mnie coś niesamowitego. Przynajmniej w moim domu już nie czuć podziałów. Super, super, super, ja sama odkąd przyjechałam rok temu, starałam się nawiązywać kontakty, ale trudno było przebrnąć przez skorupę uprzedzeń. Choć i tak udało mi się zbliżyć do niektórych chińskich lasek, niewielu w prawdzie, ale zawsze to sukces i małymi krokami dochodzi się do celu, eh? :) 
Ale jeszcze bardziej niż dziewczyny, lubię chińskich chłopców. Tegoroczni to bajka haha! Mili, ładni, mówiący nieźle po angielsku i co najważniejsze: OTWARCI I PRZYJACIELSCY! Ja wolę ich od tych przaśnych europejskich chłopców...Przynajmniej wśród moich chińskich kumpli nie ma rasistów, ksenofobów, oni chcą nawiązywać kontakty, ale jak mają to robić, skoro trafiają na mur? Bardzo mnie smuci fakt, że ani jedno z moich europejskich znajomych nie wierzy mi, że można zaprzyjaźnić się z Chińczykiem czy Chinką. Kiedy po zawarciu nowej znajomości podekscytowana pobiegłam do koleżanek-Polki i Bułgarki, żeby się pochwalić, usłyszałam: coooo? yhy, przecież oni nie mówią po angielsku. Zdziwiona, pytam: a czy kiedykolwiek próbowałaś porozmawiać? Yy, nie, ale po co? 
Właśnie, po co? Jak dla mnie, każda taka przyjaźń jest na wagę złota. Nie wiemy, dokąd los nas poniesie, a mieć życzliwą osobę w dalekim (lub bliskim) zakątku świata, to skarb. Nie wiemy, czyjej pomocy będziemy potrzebować. A jeśli nawet nie pomocy, to chyba lepiej lecieć do Chin do koleżanki, niż zatrzymywać się w hotelu i płacić za przewodników? :>
Zakończę optymistycznie. Dostałam dzisiaj od kolegi Chińczyka imieniem Seven (!), prezent powitalny (?). 60 yuanów. Równowartość trzydziestu złotych. Kiedy ze zdziwieniem zapytałam, dlaczego, wszyscy chińscy koledzy przy stole wybuchnęli gromkim śmiechem, po czym Seven bardzo poważnie odpowiedział: nice to meet you, souvenir, souvenir! Ach, gdyby tylko tak każda poznana osoba chciała dawać mi na powitanie 3 dychy...
60 yuanów od Sevena. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz