Wyświetlenia

piątek, 27 lutego 2015

OMG, egzaminy próbne!

Pierwszy tydzień po powrocie z halftermu minął pod znakiem egzaminów próbnych. Łaskawie dali nam dwa dni na rozruch.
Więc w środę matma: mechanika (coś a la fizyka) i core 3 (bardziej zwykła matma-algebra, geometria, trygonometria, całki, różniczki etc). Byłam dosyć pewna siebie, bo uwielbiam matmę, dobrze mi idzie, testy zawsze powyżej 80%, arkusze czasem rozwiązuję dla rozrywki. No dobra, może przesadzam z tą rozrywką, ale lubię to i przychodzi mi to dosyć łatwo. I co? Absolutna porażka. Testy, które pisaliśmy nie były tego typu, który dostajemy na prawdziwych egzaminach, tylko w jakiejś innej, trudniejszej wersji, w której nie mamy doświadczenia i niby matma to matma, umiesz albo nie, ale nawet geniusze twierdzą, że było to trudne. Mr B pocieszył mnie, twierdząc, że wyniki w ogóle nie odzwierciedlają naszej prawdziwej wiedzy. Wierzę mu, chcę wierzyć, bo inaczej I'm just screwed. Mam przerąbane.
W czwartek chemia. Trochę lepiej, choć chemia organiczna to moja pięta achillesowa. Nie potrafię wyobrażać sobie izomerów estrów i już! Mimo, że bardzo się staram. Lubię obliczenia pH, aminokwasy, białka i takie tam, ale szkice cząsteczek, pamiętanie przeróżnych mechanizmów, o nie nie nie. Może moje podejście jest przeszkodą w drodze do chemicznego sukcesu? Może ktoś z czytelników ma skuteczną metodę zapamiętywania zagadnień z chemii? Wymienię za genialną metodę przekształcania wykresów!
Dziś biologia. Mój najmniej lubiany przedmiot, to zabawne, poszedł całkiem dobrze. Większość pytań była logiczna i wiadomo było, o co chodzi. Z dwoma, czy trzema wyjątkami, gdzie musiałam coś wymyślać.
Co najważniejsze, to już koniec i można bez stresu powtarzać wiadomości z pierwszego semestru i kończyć to, co robimy w drugim. 4 tygodnie do przerwy wielkanocnej, 3 tygodnie wolnego, 5 tygodni nauki i egzaminy. Time flies, eh? Nie wiem nawet, jak się w związku z upływającym czasem czuję. Część mnie chce jak najszybciej skończyć szkołę, ale z drugiej strony inna część wcale nie chce wyjeżdżać, bo w ciągu dwóch lat zdążyłam polubić to miejsce. Naszą piękną szeroką plażę, skały, na których przeprowadzone było tyle rozmów, Post Office- jedyny sklep w St Bees, piękny poranny widok na dolinę oraz góry i jeziora Lake District po drodze do Manchesteru. Nie wspominam o ludziach, którzy mimo, że czasem irytują, są kochani i nie wiesz, co zrobisz bez nich na uniwersytecie!
Na szczęście to JESZCZE nie koniec.

wtorek, 3 lutego 2015

People&Food

Na pewno nikt z was nie ma takiego nauczyciela matmy, jak ja! Pan B., zwany przez nas Mr B, jest po prostu fantastyczny. 

Na lekcjach, oprócz fachowego tłumaczenia zawiłości mechaniki, różniczek i całek, jest bardzo wesoło. Ciągle padają żarty, oczywiście najśmieszniejsze są te z podtekstem. Takie lekcje to przyjemność. Ale do czego zmierzam:
Pewnej środy zostałam wraz z trzema koleżankami wynajęta do pomocy przy "grach i zabawach matematycznych dla dzieci". Każda z nas miała swoje stanowisko, przy którym każda pojawiająca się grupa młodych matematyków rozwiązywała zagadki. Obsłużyłyśmy łącznie około dziecięciu grup, po pięcioro dzieci każda. Mr B stał tylko z boku, bo, jak wyznał rano przy kawie i croissantach, nie lubi dzieci. Nam tam się podobało. A jaka satysfakcja, kiedy zdasz sobie sprawę, że ty w wieku dziesięciu lat dodawałeś i odejmowałeś ułamki, bo już dawno wiedziałeś, jak mnożyć razy trzy!

Na koniec Mr B zadał zasadnicze pytanie: dziewczyny, pizza czy chińszczyzna? Lekko zdezorientowane zapytałyśmy, o co chodzi. Na co on, bless him: bez was bym sobie dzisiaj nie poradził, zamawiam wam dziś wieczorem jedzenie. Padło na chińszczyznę (nie mogło być inaczej, eh? co mnie zresztą bardzo cieszy). Zamówiłam sobie kurczaka w sosie z chilli i czosnku, ale próbowałam jeszcze kurczaka w cytrynie, kurczaka w mango i smażonego makaronu. Spędziliśmy miły wieczór w internacie, z dobrym jedzeniem i świetnymi ludźmi. 

No, czy ktoś przebije mojego pana B?