Na lekcjach, oprócz fachowego tłumaczenia zawiłości mechaniki, różniczek i całek, jest bardzo wesoło. Ciągle padają żarty, oczywiście najśmieszniejsze są te z podtekstem. Takie lekcje to przyjemność. Ale do czego zmierzam:
Pewnej środy zostałam wraz z trzema koleżankami wynajęta do pomocy przy "grach i zabawach matematycznych dla dzieci". Każda z nas miała swoje stanowisko, przy którym każda pojawiająca się grupa młodych matematyków rozwiązywała zagadki. Obsłużyłyśmy łącznie około dziecięciu grup, po pięcioro dzieci każda. Mr B stał tylko z boku, bo, jak wyznał rano przy kawie i croissantach, nie lubi dzieci. Nam tam się podobało. A jaka satysfakcja, kiedy zdasz sobie sprawę, że ty w wieku dziesięciu lat dodawałeś i odejmowałeś ułamki, bo już dawno wiedziałeś, jak mnożyć razy trzy!
Na koniec Mr B zadał zasadnicze pytanie: dziewczyny, pizza czy chińszczyzna? Lekko zdezorientowane zapytałyśmy, o co chodzi. Na co on, bless him: bez was bym sobie dzisiaj nie poradził, zamawiam wam dziś wieczorem jedzenie. Padło na chińszczyznę (nie mogło być inaczej, eh? co mnie zresztą bardzo cieszy). Zamówiłam sobie kurczaka w sosie z chilli i czosnku, ale próbowałam jeszcze kurczaka w cytrynie, kurczaka w mango i smażonego makaronu. Spędziliśmy miły wieczór w internacie, z dobrym jedzeniem i świetnymi ludźmi.
No, czy ktoś przebije mojego pana B?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz